Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

środa, 3 kwietnia 2013

Kiedyś będę pracował w dużej firmie

Foto: Martin Cathrae
Jesteśmy młodzi, mamy po 19-20 lat. Żyjemy olbrzymimi nadziejami. Wrażenie na nas robią duże firmy. Nie duże, olbrzymie firmy, wiodące w swoich branżach na świecie. Nasza wyobraźnia mówi nam "kiedyś będę w jednej z nich pracował".
Idziemy na studia, kończymy je, mamy upragniony papierek i rozpoczynamy poszukiwania naszego chlebodawcy. Nie interesują nas małe firmy, bo czymże jest mała firma dla nas, młodych, wykształconych? Niczym. My, jako ambitni, ludzie z tytułem chcemy robić kariery. Uderzamy do największych.
Mając mniejsze lub większe szczęście udaje nam się w końcu zdobyć upragnioną pracę. Stajemy się członkami wielkiej wspaniałej korpo-rodziny. Dostajemy zaszczytny tytuł, może jakiegoś project managera, coordinatora, specialist, bądź jakikolwiek inny, angielskobrzmiący, wspaniałe biurko z nowiutkim komputerem, służbowego maila, siadamy w boksach. Po prostu Ameryka!
Mijają pierwsze dni, tygodnie, może miesiące. Jesteśmy dumni, czujemy się docenieni, chwalimy się znajomym, rodzinie, że mamy świetny tytuł, pracujemy w międzynarodowej firmie, zarabiamy całkiem niezłe pieniądze, jak na świeżynkę po studiach. Z czasem mamy kontakty z międzynarodowymi klientami, więc zaznajemy niebywałej rozkoszy. Jesteśmy członkami wielkiego świata, wielkiej międzynarodowej rodziny. Cały świat i my. Jesteśmy dumni, dodajemy naszych międzynarodowych "colleagues" do znajomych na FB, Linkedin. Jesteśmy znani!
Czy czegoś potrzeba do szczęścia? Wydaje się, że niczego. Jeśli nie mamy zbyt wielkich aspiracji, pracujemy sobie spokojnie rok, drugi, trzeci, dziesiąty. Czasem skapnie jakaś 5-procentowa podwyżka, czasem jakaś impreza firmowa, czasem jakieś słowo pochwały i coroczna motywacja od szefostwa, że jesteśmy dobrzy, byle tak dalej. Wielu ludziom to wystarcza. Nie szukają niczego innego, bo są już po czterdziestce i chcą po prostu utrzymać się w stabilnej pracy.
Inaczej jest z osobami, które czują, że zaczynają się dusić w korporacji, bo są ograniczani, nie mają swobody działania, nie mogą realizować własnych pomysłów, nie mogą awansować, bo mają swoje zdanie, nie mogą wywalczyć większych pieniędzy (będąc np. udupionym kredytem hipotecznym), itp. Wówczas zaczyna się frustracja. Życie mija, a my stoimy w miejscu.
W kalendarzu przestawiamy jedynie kartki miesiącami/latami i w zasadzie jedynym pocieszeniem są wspólne rozmowy pracowników przy herbatce w korporacyjnej stołówce, jaka to firma jest zła, że nie daje nam się za dużo swobody, że wymaga od nas poświęcenia, pracy w nadgodzinach, że nie możemy dostać podwyżki, że inni awansują, bo wchodzą w tyłek szefostwu, itp., itd. Tak jest w większości firm.
Zaczynamy odczuwać, że dla korporacji jesteśmy tylko nic nie znaczącym elementem, choć to jeszcze do nas nie dociera Nie chcemy tego zaakceptować.
Aby podnieść się na duchu i uwierzyć w siebie, próbujemy szukać nowej pracy, wierząc, że będzie lepiej. A jak odejdziemy z obecnej, to "nasza" firma nie ma szans, żeby przetrwać, bo jesteśmy jedyni w swoim rodzaju, niezastąpieni. Przecież ja w firmie przepracowałem tyle lat, a nowy korpoludek, jak to określiła jedna znajoma, zanim się nauczy, to wcześniej przez swoje błędy rozłoży firmę na łopatki. W międzyczasie obserwujemy, że odchodzą nasi doświadczeni koledzy, koleżanki (ci odważniejsi), a firma nie upada! Istnieje i ma się dobrze. W miejsce maruderów, którzy odeszli przychodzą nowi ludzie, za mniejsze pieniądze, skłonni do poświęcenia swojego prywatnego życia na rzecz korporacyjnego oraz mniej narzekają, co oznacza, że są łatwiejsi do zarządzania nimi. "Jak to możliwe?" - pytamy się w korporacyjnej stołówce.
Frustracja narasta. Po wypiciu herbatki i kilku gorzkich słowach o naszej korporacji, zaciskamy zęby i wracamy do naszego biurka, z którego byliśmy tak dumni kilka lat wstecz, i robimy to co zwykle. Bez entuzjazmu, bez wiary, machinalnie. Paradoksalnie, nie cieszymy się już z tego, że zagraniczni klienci wysyłają nam kolejne maile z robotą, która wymaga od nas pracy w nadgodzinach. Nie cieszymy się z tego, że mamy anglojęzyczny tytuł i że ludzie nie mający korporacyjnego doświadczenia mogliby nam zazdrościć naszej pracy. Nic nas nie cieszy. Nadchodzi drugi dzień, trzeci, dziesiąty. Stołówkowe tematy nie zmieniają się.
Po jakimś czasie, ci najbardziej zdeterminowani odchodzą, ci mniej, którzy wolą pomarudzić, zamiast wziąć swoje życie w garść, zostają. I dalej narzekają. Bo tak łatwiej...
Pamiętam rozmowy znajomych, którzy opuszczali swoje korporacje i wyjeżdżali zagranicę. W rozmowie z szefostwem dowiadywali się, że wyjazd jest bez sensu, że nie osiągną sukcesu, że ciężko się przebić i takie tam historie. Tymczasem, wszyscy znajomi, którzy wyjechali zagranicę nadal tam pracują. Kilka dobrych lat. I ani w głowie im powrót do Polszy.
Owszem, ci znajomi też pracują zagranicą w korporacjach. Tylko różnica jest taka, że tam wie się za co pracuje, a u nas nie. Sam po wyjeździe z Polski też pracowałem w korporacji, ale sytuacja wyglądała o niebo inaczej. Nie byłem, tak jak tutaj, szarym Polaczkiem, który ma tyrać nadgodziny, bo "pan z zagranicy" tego chce. A miałem taki sam tytuł jak w Polsce. Tymczasem tam to ja decydowałem, czy ktoś ze wschodu ma pracować w nadgodzinach, czy nie. I to jest ta różnica.
Co ciekawe, wiele nadgodzin wynika nie z tego, że jest dużo pracy, tylko z kiepskiej organizacji pracy. I to nie naszej, Polaków, ale tych, którzy nam tą robotę z zagranicy wysyłają. Druga kwestia to to, że Polacy nie potrafią negocjować terminów, nie potrafią się postawić, nie potrafią przekonać drugiej strony do swoich racji. Dlaczego? Bo polskie korpo-szefostwo tłumaczy swoim ludziom, że nie można się im sprzeciwiać, bo z nas zrezygnują i poszukają innych, tańszych, bardziej dyspozycyjnych. Strach przed utratą klienta krzyżuje nam ręce.
I tak oto obnażyłem w pewnym sensie korporacyjną rzeczywistość widzianą z polskiej perspektywy.
Oczywiście jestem daleki od tego, by krytykować korporacje mające swoje oddziały w Polsce. Są to fenomenalne miejsca, w których młodzi Polacy mogą rozpocząć piękne kariery. To korporacje dają nam dostęp do nowinek, uczą nas organizacji, pracowitości, zaangażowania, pozwalają nawiązać kontakty, dodają pewności siebie. Zabijają jedynie kreatywność, ale coś za coś. Gdybym mógł powtórzyć to, co przeżyłem dotychczas, z pewnością postąpiłbym podobnie. Korporacja to idealne miejsce dla absolwenta, dla osoby młodej, która rozpoczyna swoją zawodową karierę. I to akurat będę powtarzał do znudzenia.
Temat korporacji, naturalnie, nie został wyczerpany. W jednym z kolejnych tekstów spróbuję napisać, jak to wygląda w innym kraju (akurat w moim przypadku była to Hiszpania). A także podejmę kilka innych wątków z tym związanych.

4 komentarze:

  1. Super podsumowanie - widać że trochę przepracowałeś w tego typu firmie. Sam z takiej kilka lat temu uciekłem - szukając możliwości rozwoju, kreatywności, większego znaczenia tego, co robię. Było całkiem przyjemnie, dopóki firma w której aktualnie pracuję nie rozrosła się na tyle, że tu również dochodzą różne korporacyjne pomysły, standardy i absurdy. Chyba przez swój zawód jestem "skazany" na tego typu firmy. Pozostaje zagryźć zęby, wstawać każdego ranka z myślą "to będzie dobry dzień" i z nieustającą determinacją dalej dążyć do niezależności finansowej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na "pocieszenie" podzielę się pewnym spostrzeżeniem. Młodzi ludzie, którzy nie mieli szansy pracować w mniejszych firmach, nie "duszą" się tak w korporacji jak ci, którzy poznali smak pracy, która ma znaczenie. Asymilują się tak dobrze, że przemyślenia o sens tego, co robią albo są całkiem uśpione, albo pojawiają się po bardzo długim okresie bycia korporacyjnym trybikiem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadza się, trochę popracowałem, więc zdążyłem sobie wyrobić opinię na ten temat. Ja też w sumie jestem "skazany" na pracę z korporacjami, ale już, szczęśliwie, z tej drugiej strony, freelancera, która to nie dusi już tak mocno. I daje szanse na rozwój.

    Zgadzam się z Tobą, osoby, które nie pracowały nigdzie przed korporacją są w stanie wytrwać dłużej i do pewnych wniosków dochodzą dłużej. Kiedy jednak decydują się opuścić korporację, stoją przed dużym ryzykiem. O tym jednak napiszę w jednym z następnych postów, bo temat ciekawy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Duza/miedzynarodowa korporacja ma swoje zalety:
    -dobry wpis w CV,
    -jak ktos jest leniwy to moze sie schowac za innymi i nie wysilac sie - taka przechowania
    -jak ktos jest bardziej ambitny, to wykorzysta korporacje dla swoich potrzeb, podszkoli sie, zdobedzie doswiadczenie i pofrunie dalej.

    Mnie nigdy nie frustrowala korporacja, zawsze staralam sie ja wykorzystac na swoje potrzeby, a nie byc wykorzystywana.

    Co do wyjazdu zagranice, to ja tez mialam podobnie. Wszyscy sie pukali w czolo jak moge rezygnowac z takiej dobrej pracy i wyjezdzac.

    Slyszalam tez, ze niektorzy czekali na porazke albo ze mnie podziwiaja i nienawidza rownoczesnie i takie tam. Jak sie okazalo, ze nie przewroce sie zagranica i nie bede wracac z podkulonym ogonem, to zainteresowanie wygaslo.

    OdpowiedzUsuń