Na naszym rynku funkcjonuje kilka sieci telefonii komórkowej. Każda jest dobra, ale tylko w reklamach (no, może poza Orange, której to reklamy były beznadziejne). Tylko, że to, co widzimy w reklamach "nieco" odbiega od rzeczywistości.
Przeszedłem z Plusa (oferta spółki zarządzanej przez Zygmunta Solorza-Żaka była o połowę gorsza od Playa, no ale ta firma wyjątkowo nie dba o lojalnych klientów) do sieci Play. Oczywiście, wiedziałem, że na rewelację nie mogę liczyć, jeśli chodzi o obsługę klienta, kompetencję pracowników, czy ogólny ład tam panujący. Przekonały mnie jedynie liczby, gdzie za tą samą cenę dostałem praktycznie dwa razy więcej plus jakiegoś fajnego smartfona za przyzwoitą cenę.
Na liczbach jednak się kończy. W dniu 27 sierpnia o północy Plus "uwolnił" mój numer, więc teoretycznie jestem już szczęśliwym abonentem sieci Play. Niestety, nie jestem. Mija 34 godzina i nadal jestem "offline", ponieważ numer nie został jeszcze aktywowany.
Ok, ponoć operator ma 48 godzin na aktywację, ale po co zatem te kłamstwa, że cała operacja trwa z reguły kilka godzin (najczęściej 2-3)? Co takiego się wydarzyło, że mój przypadek akurat nie mieści się w tej regule? Mój i wielu innych skarżących się? Przypadek?
Tego się nie dowiemy. Najgorsze jest jednak to, że jesteśmy skazani na to, ponieważ bez względu w jakiej sieci byśmy nie byli, zawsze jesteśmy zwykłymi frajerami, którzy mogą być wykorzystywani i oszukiwani przez operatora. Bo ten ma tą przewagę, że wiele rzeczy może, a nie musi, a dodatkowo ma dużo czasu, którego my niekoniecznie mamy w nadmiarze.
To samo jest w sumie z Tepsą (teraz Orange). W zasadzie nie mam alternatywy i jestem skazany na ich neostradę w swoim biurze. I co? Nic. Wielokrotnie zgłaszam problemy z brakiem dostępu do internetu. Czasem przychodzi ich człowiek, sprawdza, niby wszystko ok i odchodzi. W kolejne dni powtórka z rozrywki, i znowu przerywniki. I zamiast dokładnie sprawdzić, co jest za problem i go rozwiązać, lepiej nic nie robić. Taniej.