Foto: autor |
Czy to może kogokolwiek dziwić? Teoretycznie nie powinno, wszak w Polsce, zaczynając od zera, bardzo trudno dojść do większych pieniędzy. Często, mając duże umiejętności poparte odpowiednimi papierami, jesteśmy niedoceniani przez pracodawców. Powoduje to frustracje i chęć znalezienia lepiej płatnej pracy. A skoro w Polsce, mimo iż jest to bardzo duży kraj, możliwości większych zarobków są ograniczone, decydujemy się na wyjazd, najczęściej na Zachód.
Co ciekawe, po wyjeździe, gdzie nasze konta zaczynają już pęcznieć, rozglądamy się za możliwością pomnażania naszych oszczędności. I tak oto, interesujemy się inwestycjami i np. trafiamy na blogi (mój, czy dziesiątki innych). I to jest naturalna kolej rzeczy.
Wizyty z Europy "niezachodniej" i spoza kontynentu (nie licząc USA) są znikome, co oznacza, że ktoś trafia albo przez przypadek, albo zwyczajnie będąc gdzieś na wakacjach wykorzystuje chwilę, by zobaczyć, co tam nowego w kraju.
Podejrzewam, a wręcz jestem przekonany, że na innych blogach procentowy udział krajów zachodnich do "niezachodnich" jest podobny jak u mnie, więc moje wnioski są raczej prawidłowe. W niniejszym poście nie ma zasadniczo niczego odkrywczego poza faktem, że osoby będące zagranicą chcą inwestować w Polsce.
Ciekawa teoria, i pewnie prawidlowa, ale jestem jej calkowitym zaprzeczeniem.
OdpowiedzUsuńPisze z Barcelony, wiec mozna mnie zaliczyc do "Europy Zachodniej".
Nie wyjechalem za chlebem, ani z powodu niedocenienia przez pracodawce. Moge wrecz powiedziec, ze w Polsce mialem wyzszy poziom zycia niz teraz.
A inwestowaniem interesowalem sie zdecydowanie wiecej przed wyjazdem.
btw - skoro masz tak wielu czytelnikow z "zachodu" to moze jakis wpis o inwestowaniu w walutach?
Właśnie chciałem się Ciebie zapytać, jak Ci się tam w Barcelonie mieszka :). Sam mieszkałem jakiś czas w Madrycie i jestem ciekaw, czy jest podobnie :).
UsuńCo do walut, to ja w sumie zastanawiam się, o czym tu napisać. Bo niby posiadam ich trochę w portfelu, ale ani nie zamierzam spekulować na tej walucie, ani też nie wiem, w którym kierunku to wszystko pójdzie.
Dla mnie sprawa jest prosta. Jak giełdy pójdą do góry, to kurs walut się obniży. Jak giełdy będą cieniować, to złotówka też będzie słaba.
Chodzilo mi raczej o mozliwosci inwestowania walut (Dolar, Euro, Funt, Frank) w Polsce. Kilka bankow ma lokaty walutowe, ale np w Euro nie znajdzie sie oprocentowania wyzszego niz 2. Zastanawiam sie czy sa inne (lepsze) sposoby ulokowania walut.
OdpowiedzUsuńBarcelona jest ok - jako informatyk nie odczuwam kryzysu, ale widze ze z miesiaca na miesiac jest gorzej. Pracuje przy glownej ulicy, wiosna 2012 min. raz w tygodniu odbywala sie jakas demonstrajca :)
Teraz jest spokojniej, ale bezrobocie wzrasta, ceny rosna, zarobki spadaja. Emigranci z Ameryki Poludniowej wracaja do siebie. W mediach tylko temat kryzysu. Pomimo wszystko mam wrazenie ze i tak zyje sie tu ludziom lepiej niz w nam w Polsce...
Osobiście nie znam żadnej dobrej formy ulokowania lub zainwestowania waluty. Niestety, pozostaje śmieszne oprocentowanie lub trzymanie ich w skarpecie (co de facto daje podobny rezultat).
UsuńSam mam klientów, którzy płacą mi w Euro i w zasadzie większość pieniędzy od razu wymieniam na złotówki, która to daje większe pole manewru.
Z pracownikami z Ameryki Południowej to jest tak, że większość z nich przebywa w Hiszpanii nielegalnie. Poza tym barierą może być język, bo w Barcelonie jest kataloński. Tak myślę, choć mogę się mylić. Chociaż patrząc na zdjęcia i teksty z Twojego bloga, widzę, że w Barcelonie też jest ich sporo.
Bezrobocie wzrasta, ludzie narzekają, ale myślę, że w Hiszpanii ludzie jakoś inaczej przechodzą ten kryzys (oni i tak nie inwestują, nie myślą o pomnażaniu kasy, nie myślą o przyszłości. Wystarcza im stabilna praca i jakoś to będzie...). Mam takie wrażenie, jak gdyby tam była ciągła impreza. Pełno knajpek, wszystkie z reguły pełne, ludzie siedzą w nich do północy i gadają o piłce, itp. Nie wiem, w Barcelonie jest podobnie?
dokladnie tak.
OdpowiedzUsuńKazdy budowlaniec dzien zaczyna od kawki i buleczki w pobliskim barze - u nas nie do pomyslenia. Rano wszystkie lokale pelne, wieczorem po pracy to samo. No a w ciagu dnia sjesta.
Praca biurowa wyglada podobnie - kawka w kuchni do 10, papieros, rozmowa o tym gdzie pojda na lunch, a po poludniu to juz plany na wieczor.
Dotyczy to wszystkich - mlodych i starszych.
Mysle ze cala Hiszpania jest taka.
W poniedzialek przeprowadzam sie na stale do Malagi - tam jest podobnie. Andaluzja to "zaglebie bezrobocia" wiec nie ma tam tylu emigrantow, za to jest pieknie, tanio, bardzo slonecznie ;)
Miałem dokładnie tak samo. I tak naprawdę w tym można upatrywać też przyczyn ich kryzysu. W Polsce efektywność pracy wynosi powiedzmy 7 h dziennie, natomiast w Hiszpanii... rzekłbym, że 4 h to max (przynajmniej w biurach). O bankach nie wspominam, bo pewnie doskonale wiesz, o co mi chodzi :).
Usuń