Nasunęła mi się dzisiaj pewna refleksja. Jestem po lekturze kilkunastu książek dotyczących giełdy, analizy technicznej, strategii inwestycyjnych, itp. Wszystko ładnie wygląda, tylko są to książki dobre na... hossę.
Kiedy wszystko leci, bardzo trudno znaleźć okazję, by zarobić (nie twierdzę, że się nie da, ale jest to bardzo trudne). Bo nie jesteśmy w stanie znaleźć odpowiedniego momentu do wejścia i do wyjścia. A jeśli nam się udaje, to jest to zwyczajny fuks. Często obserwujemy fałszywe wybicia albo ruchy, których nie potrafią nawet wyjaśnić najlepsi krasomówcy finansowi.
Tymczasem, gdy jesteśmy w fazie hossy i większość akcji rośnie, to w zasadzie bez względu na strategię, jaką wybierzemy, mamy duże szanse na sukces. Ważne, by wsiąść do pędzącego autobusu odpowiednio wcześnie i kupować na dołkach.
Co począć zatem w bessie? Najbardziej racjonalne rozwiązanie to po prostu trzymać pieniądze na kontach oszczędnościowych (w ostateczności na krótkoterminowych lokatach) i czekać na okazję (czytaj: zmianę trendu). Gdy już nam się trend wzrostowy potwierdzi (najlepiej ze 2-3 razy), to wówczas pieniądze przerzucamy na akcje. Ustalamy sobie cel, jaki nas interesuje i tyle.
Gdy hossa trwa zbyt długo, po prostu powstrzymujemy naszą chciwość i wychodzimy z giełdy. Wszystko jasne i proste, prawda? Zgadza się, ale to jest nierealne. Kierują nami emocje. Jeśli jesteśmy przyzwyczajeni do ryzyka, to gramy podczas bessy, a podczas hossy próbujemy wycisnąć pieniądze na maksa, często kończąc naszą przygodę ze stratą. Każdy z nas wtopił pieniądze i/lub jeszcze wtopi. Taka jest ta gra.
Raz jeszcze warto podkreślić, jak ważne jest ustawianie stop lossa. A jak próbujemy wycisnąć pieniądze podczas hossy to umiejętne przesuwanie go coraz wyżej, jeśli kurs idzie po naszej myśli. Ja, podczas początkowych swoich wejść wielokrotnie to bagatelizowałem pozwalając na powiększanie się strat. Cóż, ktoś musiał zapłacić frycowe, żeby zarobić mógł ktoś. Od pewnego czasu już wiem jednak, jak ważny element gry to jest i już tego błędu nie popełniam.
Wracając do książek, myślę, że najlepsze to te, w których autor jasno mówi czytelnikowi, że podczas bessy nie gramy. I tyle. Szukanie okazji mija się z celem, bo często prowadzi do strat, a także - co chyba istotniejsze - do niepotrzebnych nerwów.