Dostrzegam wszędzie wokół smutek, zniechęcenie, panujący marazm. Bezrobocie rośnie, ceny wzrastają, pensje nie rosną adekwatnie do inflacji. Panuje kryzys na świecie, w Polsce. Wszyscy wokół zamieszani w afery, wielu ludzi kradnie, oszukuje. Jest coraz większa agresja. Co to wszystko oznacza?
Są tak naprawdę dwie możliwości. Albo idziemy coraz niżej i niżej, aż dotrzemy do dna (którego jeszcze nie nie widać, wszak mamy co jeść i gdzie mieszkać), albo zwyczajnie już szorujemy po dnie i czekamy na jakiś impuls, który pozwoli nam się podnieść, odbić od tego dnia.
Póki co, sygnałów polepszenia sytuacji nie widać, mówi się, że będzie jeszcze gorzej. Paradoksalnie, daje to właśnie szansę na lepsze jutro. Bo skoro wszyscy mówią, że jest źle, to...
Nie wiem, nie mnie to oceniać, jak będzie, ale można też prognozować, że właśnie może być lepiej. Właśnie dlatego, że większość z nas w to nie wierzy. Potrzebujemy jakichś ważnych sygnałów. Jest szansa na niższą inflację. To dobry sygnał, ale nie dostateczny. Potrzebne jest coś jeszcze. I tym czymś byłoby zmniejszenie bezrobocia, bo to ono powoduje największą frustrację. Jeśli się ono zmniejszy, to i zarobki pójdą w górę, bo pracodawcy będą bardziej szanowali swoich pracowników.
Bezrobocie może się zmniejszyć na dwa sposoby: rząd ułatwi życie przedsiębiorcom (jak choćby zwalniając ich w jakiś sposób z niektórych obciążeń zusowsko-podatkowych). Druga możliwość to emigracja. Wielu z tych, którzy wyjechali nie ma i już nie wrócą na stałe do Polski. Część pewnie wróci. Faktem jest jednak, że jeszcze wielu musi wyjechać. Nie twierdzę, że to jest dobre, bo nie jest, ale takie są realia. Skoro nie daje się nam żyć normalnie w Polsce, to trzeba szukać swojego miejsca na Ziemi gdzie indziej.
Niestety, trzeba też spojrzeć na pewne sprawy z pesymistycznym nastawieniem. Otóż na obecny rząd nie ma co liczyć, żeby cokolwiek się zmieniło. Pętla już wielokrotnie została zaciskana na gardle obywateli, więc raczej nie liczmy na to, że zostanie poluzowana. Poprzednie rządy też się skompromitowały. Co więc nam pozostaje? Nowych twarzy nie będzie, bo jedna twarz niczego nie zmieni. A wygryzienie "tusksterów" (pozwolę sobie na takie określenie osób, których pośladki przywarły do rządowych stanowisk) jest raczej niemożliwe. Nawet jak obecny premier i jego klika odejdzie, to pewnie powrócą "kaczysterzy" i w zasadzie będzie to samo (albo i gorzej, bo tego wykluczyć nie można).
Tak naprawdę to jest jeden problem, którego nie da się rozwiązać. Czy jest ktoś z moich Czytelników, kto jest w stanie zasiać optymizm w narodzie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz