W wyścigu szczurów, w jakim uczestniczymy dążąc do upragnionego miliona lub dwóch tracimy tak naprawdę mnóstwo cennego czasu, łudząc się, że coś zyskamy. A w rzeczywistości nie jest tak, jak byśmy chcieli.
Teraz spróbuję zilustrować to, co mam na myśli, żeby nie być gołosłownym.
Pierwsze, co musimy ustalić to fakt, że nie mamy miliona. Dysponujemy najczęściej środkami, powiedzmy do 200.000 PLN, które mają nas uczynić w przyszłości rentierami. Większość z nas nie ma jednak nawet 100.000 PLN, patrząc na blogi, które mam przyjemność czytać. Rzućmy zatem okiem na pewne kwestie. Mamy teoretycznie 100.000 PLN, które próbujemy pomnożyć. Szukamy sobie rozmaitych lokat i np. trafiamy na lokatę 6,7%. Zarabiamy brutto 6700 PLN rocznie. Ktoś inny nie jest tak błyskotliwy i nie poświęca tyle czasu jak my i lokuje pieniądze w banku na 6,2%. Otrzymuje 6200 PLN brutto. Czyli już jesteśmy od takiego gościa lepsi o 500 PLN. "Nieźle", jak na 100.000 PLN kapitału. Jeśli jednak te 500 PLN podzielimy na 12 miesięcy to wychodzi nam po 42 PLN więcej miesięcznie. Pamiętajmy, że mówimy tutaj cały czas o kwocie 100.000 PLN. Przy kwocie o połowie mniejszej jesteśmy do przodu o 21 PLN w porównaniu do tych, co ulokowali pieniądze na niżej oprocentowanej lokacie.
Kwota 21 PLN, to jest mniej niż złotówka dziennie mniej. Wystarczy odmówić sobie kilku piw, paczki papierosów, jakichś słodyczy, czy nie golić się i nie myć zębów przy lecącej wodzie, a kąpiel zamienić na prysznic i jesteśmy na równi. Banalne przykłady, ale chyba trafne.
Warty podkreślenia jest jeszcze jeden fakt. Żeby wyciągnąć więcej
pieniędzy lub tyle samo co na wyższej lokacie, wystarczy 1-2 nadgodziny i
wychodzimy tak samo. To jest nic, bo często na szukanie dobrych lokat, a potem kombinowanie z zakupami kartą bądź przelewami, by tylko spełnić jakieś tam warunki banków, tracimy tyle samo czasu, jeśli nie więcej.
Do czego zmierzam? Do tego, że mając stosunkowo niewielki kapitał komplikujemy sobie bardzo życie. Szukamy jakichś zawiłych lokat, nierzadko pakujemy się w jakieś Amber Goldy, fundusze czy programy stabilnego oszczędzania, tylko po to, by coś zarobić parę złotych więcej. A tak naprawdę podstawowym celem powinno być niezamrażanie kapitału, by móc go zainwestować w dowolnej chwili w coś ciekawego, a także jakaś tam ochrona przed inflacją w okresie kryzysu, jak teraz.
Wielu inwestorów, którzy dorobili się dużej kasy wielokrotnie twierdziło w swoich książkach, że jak jest bessa to pieniądze wędrują na konto oszczędnościowe (nie na lokatę). I to akurat nie ma znaczenia, czy jest ono oprocentowane na 5,5% czy na 8,1%, ale tylko do 10 tysięcy. One tam mają leżeć tymczasowo, chyba, że ktoś po prostu nie interesuje się inwestowaniem i jego te 6,8% lub 6,2% zadowala.
Jeśli chcemy zarobić więcej na uciułanych pieniądzach to musimy podejmować większe ryzyko (czy to giełda, czy to działalność gospodarcza), bo lokaty nas nie uczynią bogatych. Wniosek taki. Jeśli liczymy na naprawdę duże pieniądze i interesuje nas giełda, to czekamy na wyraźny sygnał hossy i wtedy dawaj. Albo uszczuplimy nasz kapitał o 5-15% (tracąc kapitał na stop lossach), albo zarobimy naprawdę duże pieniądze (np. powyżej 50%).
I jeszcze druga istotna kwestia dla tych z większą awersją do ryzyka. Tak naprawdę mało ważne jest, na ile jest oprocentowana nasza lokata. Ważne jest, ile odkładamy i czy robimy to cyklicznie. Bo jeśli w naszych poczynaniach nie ma regularności, to te procenty na lokatach jeszcze bardziej nas ogłupiają. Lokata, z założenia, ma być prosta, więc absolutnie nie możemy sobie komplikować życia i patrzeć na ułamki tychże procentów, które banki nam proponują w zamian, za wydarcie nam jakichś złotówek lub wpakowanie nas w kłopoty.
Jeśli jest bessa - owszem można zmniejszyć zaangażowanie w ryzykowne instrumenty - ale nie powinno się uciekać z rynku. Czym różnią się instytucjonalni od drobnych ? Ci pierwsi nie mają skrupułów by odwracać pozycję. Z racji, że żyją z inwestowania (i po to istnieją jako firmy) muszą na tym rynku być. Nie uciekną z funduszami na lokatę 6% ;). Dlatego gdy obstawiamy kierunek południowy kursu - i mamy możliwość takiej gry - korzystajmy z tego. Zarabianie na wzrostach jest jak jazda samochodem do przodu - a przecież mamy w nim też bieg wsteczny - więc dlaczego go nie używać :).
OdpowiedzUsuńNawet na trendzie bocznym można zarabiać - choć to najtrudniejszy temat - bo trzeba wejść w opcje i odpowiednio nimi spekulować.
A dlaczego twierdzisz, że nie powinno się uciekać z rynku? Zwłaszcza, że nawet wielu blogerów finansowych tak czyni, a należą oni często do osób świadomych finansowo.
UsuńRóżnica między drobnymi inwestorami a instytucjonalnymi jest taka, że oni muszą być na rynku. Natomiast my nie musimy. To jest nasza ogromna przewaga. I chyba lepiej załapać się na hossę, zarobić te 30-50% i wyjść z rynku, aniżeli stresować się i próbować grać pod górkę lub na spadki. Zwłaszcza w trendzie bocznym, podczas którego to wszelkie wahania czyszczą ludziom SL aż miło. Zawodowcy nie są głupi i wiedzą, jak ci mali się ustawiają.
Tak naprawdę było kilka dni, kiedy można było tak naprawdę przewidzieć, co się wydarzy następnego dnia. Pozostałe dni często przypominały hazard.
Oczywiście, są AT i AF, ale ileż to razy one zawiodły?
Niemniej dzięki za zaprezentowanie Twojego punktu widzenia :).