Nie trzeba być wybitnym ekonomistą, by zrozumieć prostą zasadę, że im mniej zarabiamy, tym mniej wydajemy (chociaż często jest tak, że Polak więcej wydaje niż zarabia, ale to nie jest temat na dzisiejsze opowiadanie). A jak mniej wydajemy, to i mniej produkujemy, bo popyt się zmniejsza. A co za tym idzie, mniejsze wpływy notuje budżet państwa z tytułu podatku dochodowego, vatu, akcyzy i innych złodziejskich podatków. Kółko się zamyka w zasadzie.
Dzisiejszy post może zabrzmieć jak wynurzenie sfrustrowanego Polaka, ale taki właśnie był mój cel.
Niestety, nasz premier wraz ze swoją watahą pseudo doradców wie najlepiej, jak wybrnąć z kryzysu (tzn. on, jego rodzina i najbliżsi przyjaciele, doradcy i koledzy z poselskiej ławy). Ma bardzo krótkowzroczny plan, by zabrać nam, społeczeństwu, pieniądze, które mogłyby w dużej części wrócić do budżetu państwa i nakręcić nieco kulejącą gospodarkę.
Społeczeństwo te cięcia na pewno przeżyje, bo dawaliśmy sobie radę ze wszystkimi przeszkodami, które stawiane były nam od zawsze. Niech jednak nasz premier nie zdziwi się, że nagle w następnych latach PKB będzie niższy, bezrobocie drastycznie wzrośnie, ludzie zaczną wyjeżdżać za granicę do pracy, zaczną się strajki, ludzie zaczną wychodzić na ulicę czy w konsekwencji wzrośnie przestępczość. Bo właśnie do tego zmierzają reformy, w których non stop okrada się obywateli z pieniędzy, na które tak ciężko pracują.
Jak można tak bardzo zakpić ze społeczeństwa, fundując im rozmaite cięcia, a nie pokazać im, że skoro zaciskamy pasa, to wszyscy, również ta nasza pseudo władza. Można było np. obciąć pensje posłom o powiedzmy 5%? Można było. Można było wspomnieć o redukcji etatów urzędników o np. 1% w przeciągu kilku lat? Można było.
W zasadzie to nie można było, bo tego nie usłyszeliśmy. Dowiedzieliśmy się, że zaciskanie pasa jest jedynie po stronie tych, których wykorzystano, czyli obywateli.
Obiektywnie rzecz ujmując, kilka reform jest w porządku, jak choćby likwidacja lokat antybelkowych (wiem, narażam się oszczędzającym), chociaż też nie do końca. Ja rozumiem, że oszczędności np. powyżej 100 tysięcy złotych mogą być opodatkowane, ponieważ te pieniądze i tak nie służą gospodarce, po prostu leżą i są niewykorzystywane, więc taki podatek od lokat jest w miarę sensowny. To zmusza ludzi zamożniejszych do robienia czegoś z pieniędzmi, np. otwierania biznesu, co teoretycznie może nakręcić choćby w minimalnym stopniu gospodarkę.
Inaczej się ma sprawa z drobnymi ciułaczami, którzy np. przez 10 lat uzbierali ze 2-3 tysiące i trzymają je na czarną godzinę. Poza tym te pieniądze i tak gospodarce niewiele by pomogły. Tutaj więc bym ich nie opodatkowywał.
Oczywiście zaraz pojawią się gromy na mnie za tą opinie, że jak to, są równi i równiejsi. No niestety, ale tak jest, było i będzie.
Wróćmy jednak do meritum tego tekstu. Uważam, że najbliższe reformy nie przyczynią się do poprawy sytuacji w naszym kraju. Nie ma takiej możliwości, ponieważ zubożeją przedsiębiorcy, pracownicy, a pieniądze zabierze rząd, który wyda je na... w sumie to nawet nie wiadomo na co je wyda. Uznajmy, że je "przehula".
Tak czy siak, to, czego doświadczamy obecnie będzie niezłym tematem dla przyszłych pokoleń na lekcje historii, jak politycy zakpili sobie ze społeczeństwa, które ich wybrało kilka tygodni wcześniej.
Jestem ciekaw, czy obecni rządzący mogliby liczyć na takie poparcie jakie otrzymali, gdybyśmy dowiedzieli się o planach rządu przed wyborami? Kto wie, może nawet byliby poza korytem?
Właściwie zgadzam się z powyższym wpisem. Oczywiście aktualnie rządzący mieliby mniejsze szanse na wybór gdyby wyjawili wszystkie zamiary przed wyborami. Ale należy się także zastanowić kto mógłby wtedy wygrać te wybory. Czy w Polsce mamy jakąś siłę polityczną, która ponad swój interes przełożyłaby długoterminowy interes Państwa, czyli nas obywateli? Ja takiej siły nie widzę. Właśnie PO miała na to szansę, ale jak widać z niej zrezygnowała wprowadzając quasi reformy. Jej reformy polegają na zapchaniu dziury naszymi pieniędzmi. Nie interesuje ich co będzie jak skończą się te pieniądze.
OdpowiedzUsuńMiędzy innymi z powodu zmniejszającego się mojego przychodu (inflacja) postanowiłem zająć się swoimi finansami domowymi. Szkoda, że nikt nie chce w ten sposób przeanalizować finansów publicznych. Mam wrażenie, że aktualnym celem rządzących jest uprawianie kreatywnej księgowości. Trup z szafy wypadnie, ale przecież wtedy będą już rządzić inni.
Zgadzam się. Obcinanie nam przychodów i oszczędności jedynie nakręca owo błedne koło w które niestety już dawno wpadła nasza gospodarka. Nie zgodzę się jednak, by obcięcie posłom pencji o 5% cokolwiek zmieniło. Mówimy tutaj o 460 osobach zarabiających około 12,5tys miesięcznie (pensja 10tys + dieta 2,5tys). Zakładając, że przeciętnie pracujący człowiek zarabia 1,5 tys miesięcznie jeden poseł zarabia tyle co 8 ludzi. To dużo, oczywiście. Policzny jednak. 460 posłów to tyle co 3680 ludzi biorąc pod uwagę pensje. Więc odjąć 5% 460 posłom to jak odjąć 5% 3680 zwykłym pracownikom. Przy około 15 mln osób które pracują w Polsce te niecałe 4 tysiące osób to zaledwie kropelka! Można więc obciąć posłom pensje o te 5% ale akcja taka mieć będzie wyłącznie charakter symboliczny. Gospodarka jako taka nie odczuje żadnej zmiany.
OdpowiedzUsuńW zasadzie nie chodziło mi o to, żeby z tytułu cięć wynagrodzenia posłów nasza gospodarka na tym jakoś drastycznie zyskała. Chodziło mi o symboliczne pokazanie, że skoro szukamy oszczędności, to szukamy ich wszędzie, a nie tylko w kieszeniach podatników.
OdpowiedzUsuńTak samo można np. zmniejszyć limity na paliwo dla posłów. Teraz podobno jest to 3000 PLN na miesiąc, a mogłoby być np. 2500 PLN na miesiąc. To tylko przykład.