Foto: Lower Columbia College |
Zatrudnianie ludzi na umowę o pracę będzie coraz rzadszą czynnością. Nie od dziś wiadomo, że jest to nieopłacalne. Przede wszystkim duże pieniądze zabiera złodziejski ZUS, ale są także inne koszty. Na kontrakty (czyli zmuszenie pracownika do założenia działalności) decyduje się coraz więcej dużych firm. Nawet te, których nigdy byśmy o to nie podejrzewali. Prześledźmy poniższy przykład i zastanówmy się, czy nie dzieje się u nas źle.
Są sobie szpitale, które zatrudniają lekarzy, pielęgniarki, salowe, fizjoterapeutów, sprzątaczki, rejestratorki i wiele innych osób. Są to grube miliony złotych, które idą na utrzymanie całego personelu. Dostrzegają to władze tych placówek i, szukając oszczędności, "zachęcają" pracowników do dobrowolnej rezygnacji z umowy o pracę i rozpoczęcie współpracy ze szpitalem na własny rachunek.
Jest w tym jednak pewien podstęp. Jaki?
Szpitale nie chcą zwalniać pracowników, ponieważ wówczas musiałyby wypłacić średnio 3-miesięczną odprawę. Dajmy na to pracownik zarabia 2500 PLN, to musiałby dostać około 7500 PLN. A jeśli takich pracowników jest powiedzmy 100 lub więcej, to daje nam to prawie milion złotych.
Dyrektorzy szpitali w swej bystrości nie chcą wydawać tychże pieniędzy na odprawy i podstępnie próbują zachęcić pracowników do dobrowolnego przejścia na kontrakt (czytaj: działalność gospodarczą). W efekcie zaoszczędzą grube pieniądze na odprawy.
Pracownicy, ci bardziej świadomi (zresztą ci mniej również), nie chcą się na to godzić, bo jest to dobrowolne zrzeczenie się takich spraw jak urlop oraz bezpieczeństwo utrzymania pracy, co jest bardzo istotne zwłaszcza dla kobiet, dla których bardziej liczy się bezpieczeństwo pracy niż większa wypłata. Tymczasem wystarczy, że w którymś roku NFZ da mniej pieniędzy na szpital i "kontraktowcy" tracą robotę.
Poza tym, przerzucenie personelu na kontrakty to większa rywalizacja o punkty (czyli de facto pieniądze), dużo więcej pracy i większy stres. Jeśli chodzi o rywalizację o punkty, to nie jest to dobre rozwiązanie, ponieważ pracownicy, walcząc o punkty, nie będą dbali o jakość, a o ilość. A kto na tym ucierpi? Nietrudno się domyśleć. Będzie to przypominało pracę na akord, co w przypadku szpitala jest nie do wyobrażenia. A jednak!
Dyrektorzy lecznic są jednak zdeterminowani. Obiecują pracownikom (słownie) złote góry (większe pieniądze, lepsze warunki, itp.). Są to jednak obietnice bez pokrycia. Bo wystarczy, że będzie miała miejsce taka sytuacja, jak wspomniałem powyżej i zaczyna się dramat wielu rodzin.
Zdecydowanie jestem po stronie pracowników szpitala, którzy nie godzą się na takie rozwiązanie. A jeśli mają przejść już na te kontrakty, to 3-miesięczna odprawa należy im się, jak psu żarcie. Te pieniądze muszą ci ludzie dostać, choćby dlatego, żeby nie umarli z głodu, jeśli szpital zdecyduje się z nimi zawiesić współpracę z powodu braku środków z NFZ-u lub własnego widzimisię.
Mimo iż prawo pracy i wszelkiego rodzaju przepisy są po stronie pracowników, dyrektorzy szpitali mają w zanadrzu bardzo silny argument: szantaż. Trudny do udowodnienia, bo nie robią tego bezpośrednio, a pośrednio przez kierowników niższego szczebla, którzy wywierają presję na pracownikach. Dają oni często do zrozumienia etatowcom, że jeśli oni się na to (kontrakt) nie zgodzą, to i tak dyrektor może ich zwolnić (z odprawą, tyle że bez możliwości dalszej współpracy z tym szpitalem). Naturalnie są przepisy, że nie można na stanowisko zwolnionego zatrudnić innej osoby. Z tym, że dyrektorzy nie będą i tak nikogo na zlikwidowane stanowisko zatrudniać na umowę o pracę, bo... będą przyjmować nowych pracowników na kontrakty (dodając na przykład jeden dodatkowy obowiązek, żeby nie wyglądało, że nowy człowiek robi to samo, co zwolniony), często za niższą stawkę niż pracownik, którego się pozbyto. A wszystko po to, żeby odbić sobie koszty odprawy. A więc w łatwy sposób można obejść przepisy. Zresztą dyrektorzy ze sztabem prawników są w stanie banalnie prosto z tym problemem sobie poradzić.
Konkluzja tej całej sytuacji jest taka: jeśli już szpitale nie dają poczucia bezpieczeństwa zatrudnienia, to ja się pytam: kto? W jakiej instytucji można czuć się w miarę bezpiecznie? Weźmy też pod uwagę fakt, że szpital to nie jest standardowe miejsce pracy, gdzie przemęczymy się 8 godzin i zapominamy o robocie. W tej pracy ludzie spotykają się z ludźmi z rozmaitymi problemami i chorobami, i mimo rutyny, o pewnych sprawach nie mogą przestać myśleć po powrocie do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz