Foto: archiwum Tada Witkowicza |
W dzisiejszym poście chciałbym zachęcić czytelników do lektury ekskluzywnego wywiadu z miliarderem Tadem Witkowiczem, przedsiębiorcą polskiego pochodzenia, który wsławił się tym, iż dwie jego spółki zadebiutowały na amerykańskim parkiecie NASDAQ.
Na temat bohatera mojego dzisiejszego tekstu pisałem kilkakrotnie. Nie ukrywam, że po lekturze jego książki "Od nędzy do pieniędzy" chciałem bardziej poznać tego niezwykłego człowieka. I udało się. Co prawda, nie udało się porozmawiać bezpośrednio, ale sam fakt, że Tad Witkowicz poświęcił trochę czasu, by podzielić się własnymi przemyśleniami z Czytelnikami mojego blogu jest dla mnie szalenie budujący i radujący.
Nieczęsto zdarza się, że osoby, które osiągnęły gigantyczny sukces, chcą się dzielić swoimi refleksjami z osobami z niższego szczebla, czy to z braku czasu, czy też z innych powodów. Ja jednak postanowiłem nie rezygnować, zanim nie zrobiłem pierwszego kroku. Napisałem maila do Tada i po jakimś czasie otrzymałem odpowiedź. Jej autorem nie był jednak sam Tad Witkowicz, a Kamil Cebulski, który - co ciekawe - również osiągnął niezależność. Zajmuje się niejako pośrednictwem w korespondencji z Witkowiczem. Obecnie jest także właścicielem szkoły Asbiro, w której wykłada... Tad Witkowicz. Myślę, że będzie jeszcze okazja przyjrzeć się temu projektowi i samej osobie Kamila.
W każdym razie Kamil Cebulski odpowiedział mi, że Tad Witkowicz może mi odpowiedzieć, więc przygotowałem zestaw pytań i wysłałem je. Nie ukrywam, że w tym czasie zastanawiałem się, czy otrzymam odpowiedzi na moje pytania, itd. Okazało się, że otrzymałem, a sam odpowiadający poświęcił całkiem sporo swojego czasu na podzielenie się własnymi przemyśleniami ze mną i moimi Czytelnikami.
Żeby już nie przedłużać, zachęcam do lektury poniższej rozmowy.
Autor: - Przeczytałem książkę "Od nędzy do pieniędzy" od deski do deski i przyznam uczciwie, że czuję pewien niedosyt. Chciałoby się nią delektować jeszcze i jeszcze. Czy w planach jest wydanie jakiejś kolejnej publikacji?
Tad Witkowicz: - Na razie nie planuję pisania drugiej książki. Może jak zakończę obecny etap swojej działalności jako anioł biznesu, bo jest ciekawiej niż mi się wydawało, kiedy zaczynałem.
- Czy bywa Pan w miejscowości, z której pochodzi? Czy ludzie wiedzą, jaką zrobił Pan karierę?
- Byłem kilka razy. Zawiozłem synów, aby zobaczyli skąd pochodzę. Synom podobało się sielankowe życie na wsi latem, kiedy wszystko kwitnie i pachnie, a wszędzie słychać śpiewające skowronki.
Przez 20 lat fundowałem miesięczne zasiłki dla najbliższej rodziny, więc pewnie coś wiedzą o moich sukcesach, chociaż ja nikomu nic nie mówiłem, bo nie afiszuję się swoim majątkiem.
- Czy uważa Pan, że działając w polskich warunkach, byłby Pan w stanie zrobić podobną karierę?
- Wtedy, kiedy ja zaczynałem karierę na pewno nie, bo Polska była wrogo nastawiona do zakładania biznesu przez zwykłych ludzi. Gdybym teraz mieszkał w Polsce i nie miał tego doświadczenia co mam, to też nie byłoby łatwo zrobić dużego sukcesu ze względu na to, że ja zakładam firmy typu high-tech, a polski rynek jest raczej mały. Trzeba wyjść na rynki światowe, a tu potrzebne jest odpowiednie doświadczenie założyciela firmy, dobór doświadczonych pracowników no i odpowiedni kapitał tzw. risk capital. Co ciekawe, właśnie buduję firmę w Polsce, której celem jest wyjście na rynki Europy i Ameryki Północnej. Wygląda obiecująco.
- Czy myśli Pan, że Polacy są w stanie podążyć Pana ścieżką i zrobić karierę w USA? Jeśli tak, jakie są największe zagrożenia?
- Absolutnie tak. Wiele start-up'ów jest zakładanych przez Hindusów, Koreańczyków i Chińczyków, którzy przyjechali, tak jak ja, do USA. Słaba znajomość języka i różnice kulturowe im nie przeszkadzają, tak jak nie przeszkadzały mnie. Amerykanie już się przyzwyczaili, że cudzoziemcy przyjeżdżają i dorabiają się. Z powodzeniem mogą to robić Polacy. Zagrożenia są typowe tak jak dla każdego start-up'u, bez różnicy, kto go zakłada.
- Proszę o komentarz w pewnej sprawie. Tysiące osób w naszym kraju dąży do tego, by zarobić, osiągnąć finansową niezależność. Jednym się udaje, większości jednak się nie udaje. Jak Pan to oceni ze swojej perspektywy? Pan już finansową niezależność osiągnął bardzo dawno temu. Czym dla Pana są pieniądze w obecnej chwili? Czy człowiek, który już jest w pełni niezależny, nie czuje pewnego rodzaju braku mobilizacji do tego, by osiągać kolejne cele?
- Ja osiągnąłem niezależność finansową dokładnie 30 lat temu. Mogłem siedzieć i nic robić przez ostatnie 30 lat, ale dalej pracuję. Na przykład, dzisiaj zacząłem o 6 rano, a jest już 17:45 i jeszcze siedzę przy komputerze. Nie jest tak na co dzień, ale średnio wypracuję 40 godzin, mimo tego, że formalnie jestem na emeryturze. Dlaczego? Nie dla pieniędzy. Robię to, bo lubię osiągać wyniki. Sprawdzanie swoich możliwości i rozwiązywanie problemów kiedyś technicznych, dziś biznesowych mnie pasjonuje. Pieniądze dla mnie to tak jak gole dla drużyny piłkarskiej, to wynik meczu. Im więcej goli tym lepiej. Dla mnie moja praca to wielka rozrywka, mimo tego, że często praca powoduje dużo stresu, bo problemy, które próbuję rozwiązać są trudne. Przeżywam każdą porażkę, a jest ich sporo, ale za to mam niesamowite zadowolenie jak coś wyjdzie dobrze. Czuje się wtedy wspaniale, bo udowadniam sobie, że jednak mogę.
- Czy żałuje Pan jakichkolwiek decyzji podjętych podczas działań we własnych firmach? Czy gdyby można było cofnąć czas, cokolwiek by Pan zmienił?
- Tak, podjąłem wiele błędnych decyzji. Mogłem sprzedać swoją drugą firmę za pieniądze, które zrobiłyby mnie dzisiaj 3 razy bogatszym. Co gorsze, miałem dwie okazje to zrobić, ale za każdym razem wybrałem inną drogę, która okazała się dużo gorsza. Źle trafiłem ze swoją trzecią firmą w rynek i nie załapałem się na gwałtowny rozwój firm .com w latach 1997-2000, co zmusiło mnie do dużo większego i dłuższego wysiłku, niż planowałem. W końcu się udało, ale mogło być 10 razy lepiej. Do dziś nie mogę zrozumieć, jak to było, że przegapiłem sygnały rynkowe, które były pod nosem. Popełniłem wiele błędów inwestując za dużo w nowe produkty, które okazały się zbyt skomplikowane, co kosztowało dużo więcej czasu i pieniędzy niż przewidywałem. Wynikiem tego były wpadki jeśli chodzi o przychody i zyski, a co za tym idzie, spadki wartości firmy. Jednak życie nauczyło mnie, że jeśli człowiek nie popełnia błędów to raczej dlatego, że nie sięga zbyt wysoko, nie próbuje przełamać barier, które życie przygotowało każdemu z nas.
- Gdyby mógł Pan z perspektywy czasu zmienić proporcje pomiędzy czasem przeznaczonym na pracę i rodzinę, jak one by wyglądały? Z Pana książki wywnioskowałem, że nie był Pan zbyt szczęśliwy, że tak mało czasu spędził z rodziną.
- Często o tym myślałem i doszedłem do wniosku, że jednak wiele bym nie zmienił. Faktycznie, można było mniej pracować, ale to na pewno odbiłoby się na moich wynikach. Gdyby mi się nie udało, to byłbym bardzo zawiedziony i nieszczęśliwy, co na pewno miałoby bardziej negatywny wpływ na relacje rodzinne niż to, że dużo pracowałem. To, że mi wyszło pozwala mi wspierać dzisiaj syna, który zakłada własny start-up. Mogę mu pomóc merytorycznie i finansowo. Rodzina żyje komfortowo, nie muszą się martwić o pieniądze, co też jest moją zasługą. Za dwa miesiące będziemy obchodzić z żoną 40-lecie ślubu, a to chyba kwalifikuje mnie jako akceptowalnego męża.
W biznesie, w którym działam, rzadko kto odnosi sukces nie wysilając i nie poświęcając się. Tak rzadko, że nawet nie mogę przytoczyć dobrego przykładu. Wszyscy, których znam i którzy odnieśli sukcesy działali i dalej działają podobnie jak ja. Albo się oddajesz i wygrywasz, jeśli jesteś dobry, albo nie masz żadnych szans na wygraną. To tak jak w sporcie, talent nie wystarczy. Taki Michael Phelps, który wygrał 18 medali Olimpijskich w pływaniu, od małego dziecka trenuje w basenie 8 godzin dziennie, bez wyjątku. Słyszałem, że założyciel Facebook'a Zuckenberg ma łóżko polowe w biurze, bo często pracuje do tak późnej godziny, że nie warto iść do domu. Pewnie teraz jak ma żonę może jest inaczej, chociaż wątpię.
- Na koniec poproszę o jakąś złotą radę dla naszych młodych obecnych lub przyszłych przedsiębiorców.- Działam w Polsce od 1990, kiedy to założyłem 4-osobową grupkę inżynierów w Gdańsku. Firma urosła do 180 inżynierów i później była sprzedana do Intela. Dzisiaj Intel zatrudnia 700 inżynierów w Gdańsku. Druga firma, która obecnie zatrudnia 250 inżynierów jest już własnością amerykańskiej firmy Compuware. W obu firmach polscy inżynierowie słynęli z tego, że byli utalentowani, pracowici, wykonywali projekty na czas i robili duże postępy w swoich karierach, czyli brali na siebie coraz więcej odpowiedzialności.
Ostatnio też współpracuję z wieloma młodymi ludźmi w Polsce i muszę przyznać, że widzę dużą różnicę. Dzisiaj trudno znaleźć ludzi, którym się chce chcieć. Wielu pracowników przepracuje 8 godzin i minuta po 17:00 już ich nie ma w biurze. Ludzie traktują pracę jako miejsce na zarobienie pensji, a nie jako okazję na zrobienie kariery. Z takim podejściem nie mają co szukać w rywalizacji ze start-up'ami w USA. Nawet nie tylko z start-up'ami. Kolega mojego syna pracuje w Google. Typowy jego tydzień to 60 godzin w pracy, plus bierze pracę do domu. Pytałem, dlaczego. Mówi, że owszem, są ludzie, którzy pracują 40 godzin tygodniowo, ale oni nie mają żadnej szansy na zrobienie kariery w Google.
A więc moja rada? Talent czy wiedza nie wystarczą. Chcecie odnieść sukces w biznesie to musicie działać z wielkim poświęceniem, bo tak działa konkurencja. W ostatnią niedzielę rano dostałem e-mail od wspólniczki w start-upie mojego syna, która informowała mnie o problemach, które właśnie rozwiązała. Jej e-mail był wysłany w niedzielę o pierwszej nad ranem. Dawno już nie dostałem e-mail'a z Polski pisanego w weekend i to jeszcze o takiej godzinie.
- Dziękuję za rozmowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz