Dużo się pisze i mówi w mediach, na blogach, na forach o wszelkiego rodzaju wskaźnikach, wykresach, danych fundamentalnych, itp. Mało natomiast tekstów, w których opisujemy własne uczucia i odczucia związane z naszymi decyzjami, z sukcesami i porażkami i wszystkim, co się wokół nas dzieje.
Chciałbym nieco się otworzyć i przedstawić swój punkt widzenia. Chciałbym zaprezentować to, z jakimi emocjami ja się borykam. Od razu informuję, że ja nie oczekuję od nikogo wsparcia, raczej wolałbym skłonić do refleksji Czytelników tego tekstu i zaprezentowania własnych emocji.
Zanim podejmę decyzję, staram się starannie przejrzeć informacje na temat danej spółki. Interesują mnie zazwyczaj dane fundamentalne, ale również i analiza techniczna. Dopiero wówczas podejmuję decyzję o zakupie akcji danej spółki lub nie. Tak chyba robi większość, więc nie ma tutaj niczego specjalnego.
Przed zakupem rozważam, ile mogę stracić, a ile zyskać i czy mogę sobie na taką stratę pozwolić. Z reguły jednak uznaję, że stać mnie na stratę, ponieważ w przeciwnym wypadku gra na giełdzie nie miałaby sensu, wszak na giełdzie nie dążymy tylko do ciągłego wygrywania (co jest niemożliwe), a do tego, by bilans wygranych i przegranych pozycji był dodatni. Czyli suma strat musi być niższa od sumy wygranych. I to mną kieruje.
Wyobrażam sobie różne scenariusze, które mogą się pojawić. Co prawda są tylko dwie opcje: góra lub dół, ale wyobrażam sobie, jak to może wyglądać.
W chwili podejmowania decyzji jestem jeszcze spokojny, ponieważ poza prowizją, jestem na zero. Pierwsze emocje pojawiają się po pierwszych ruchach cen. Kiedy spada (jak w przypadku TPE, który ostatnio kupiłem), trochę się martwię, że nie poczekałem na dogodniejszy moment. Owszem, mógłbym. Zawsze można lepiej wejść w pozycję. Ale nie obwiniam się, ponieważ jestem świadomy, że to jest gra i nie wszystko może iść zgodnie z tym, co zaplanowałem. Podobnie było wcześniej z ZMT. Trend był wzrostowy, znalazłem dołek, kupiłem, ale kurs poleciał niżej. I cóż miałem począć? Musiałem zaakceptować to, że się pomyliłem. Tzn. sądzę, że decyzja była dobra, ale po prostu korekta była głębsza i pozycja została zamknięta na stop lossie. Bywa. Podjąłem jednak dobrą decyzję i nie pozwoliłem potencjalnym stratom rosnąć. Bolało, kiedy się zamykało taką pozycję, ale z perspektywy czasu była to dobra decyzja. I to uważam za postęp, jeśli chodzi o moją umiejętność ponoszenia strat.
Podobnie jest z TPE, martwi mnie to, że cena jest niższa o 10 groszy od ceny zakupu, ale nie panikuję. Wpływ na to ma wiele czynników, jak choćby korekta na WIG20, która trwa od połowy sierpnia.
Wróćmy jednak do emocji. Giełda jest piękna. To nie jest w moim odczuciu tylko zarabianie (lub tracenie) pieniędzy. To coś więcej. Giełda to jest gra. Gra przeciwko rynkowi, ale również gra z samym sobą. Nic tak nie pozwala się sprawdzić, jak gra na giełdzie. To ona pokazuje, że tak naprawdę same pieniądze nie są nic warte, a jedynie to, co możemy za nie kupić. Dzisiaj pieniądze są u mnie, jutro u kogoś innego, a za dwa dni mogą znowu do mnie wrócić. Powodują one jednak emocje, z którymi powinniśmy nauczyć się żyć.
Na giełdzie fortuny się nie da zbić (są tylko wyjątki, którym się udało). A nawet jeśli uda nam się coś wygrać, to i tak czas, który poświęciliśmy jej jest często niewspółmierny do zysków. Mimo to gramy. Dlaczego? Bo giełda to jest nasz sposób na życie. Lubimy emocje, lubimy ryzyko. Mężczyźni lubią hazard, a giełda jest swego rodzaju hazardem i temu nie można zaprzeczyć. Z tym, że na giełdzie (wydaje nam się) mamy mniejsze ryzyko utraty swoich pieniędzy. Jednak to ryzyko istnieje (wystarczy spojrzeć na niektóre spółki, które doprowadziły wielu akcjonariuszy do gigantycznych strat).
Jesteśmy na giełdzie, bo coś nas do niej ciągnie. Co? Nadzieja na nierealne zyski? A może potrzeba dostarczania sobie emocji? I jedno i drugie, wydaje mi się. Giełda jest jak narkotyk, który przyciąga i już tak łatwo nie wypuszcza ze swoich łap.
Zwróćcie uwagę na to, że w okresie bessy ludzie trzymają swoje pieniądze na kontach oszczędnościowych, ale tylko do czasu. Czekają, często niecierpliwie, na moment, żeby wejść z powrotem na giełdę. Lokaty czy konto oszczędnościowe to jest za mało. Tłumaczymy sobie, że nie warto tam trzymać, bo inflacja nam je zżera. Ok, zżera, ale ciągnie nas do ryzyka, dlatego palimy się do tego, by włożyć je w giełdę.
Pieniądze oszczędzamy całe życie, często jest tak, że naszych oszczędności na oczy już nie zobaczymy, a nierzadko nawet nie wykorzystamy lub nie zdążymy. Zależy nam jednak, żeby wartość na koncie rosła.
Czytałem opinie właścicieli niektórych firm w Parkiecie, co by zrobili z milionem. I co? Okazuje się, że niewielu przyjęłoby zasadę "nicnierobienia" i życia z odsetek, czyli to, do czego większość blogerów dąży. Ci ludzie ten milion staraliby się pomnożyć. Czyli chcą być aktywni. I ja się z tym zgadzam. Nicnierobienie jest bez sensu.
Nie wierzę zatem, że ktoś, kto zarobi bańkę od razu wrzuci ją na lokatę i nie będzie nic robił do końca życia. Bo tak się po prostu nie da, a życie może stracić sens. Trzeba coś robić. Taki Warren Buffett do końca życia nie wydałby swoich pieniędzy, a jednak siedzi na giełdzie i gra. Gra, bo to jest część jego życia. Inna sprawa, co on innego mógłby robić?
To samo jest z nami. Oszczędzamy, odkładamy pieniądze. I dobrze. Ale pieniądz musi żyć. O ile przyjemniej jest, jeśli zamiast wrzucenia pieniędzy na lokatę, zainwestujemy pieniądze w jakiś interes, który przyniesie nam zysk, da pracę innym i spowoduje, że nasza gospodarka będzie się rozwijała. A co robi pieniądz na lokacie? Nic. Daje zysk banksterom, którzy obracają naszą kasą.
To kolejny dowód na to, że potrzebujemy emocji, potrzebujemy być na giełdzie, nawet z jakąś niewielką pozycją. Bo lubimy, jak coś się dzieje. Piszę w liczbie mnogiej, ale mam na myśli siebie.
Giełda bardzo ładnie kształtuje nasze podejście do pieniędzy. Pokazuje nam to, czego nie doświadczymy mając je odłożone w skarpecie lub na lokacie (co jest niejako równoważne). Emocje, jakie towarzyszą nam podczas inwestowania powodują, że uczymy się przegrywać. Mi trochę zajęło zrozumienie, że giełda to nie tylko potencjalny zysk, ale przede wszystkim realna strata, z którą trzeba umieć się pogodzić. Wiem, że na giełdzie nikt nic nie musi (wygrywać), niczego nie można przewidzieć, a słowa wybitnych ekspertów mogą mieć takie samo znaczenie jak totalnego amatora. Ja powiem, że spadnie, ekspert powie, że wzrośnie. On powie, że bazuje na rozlicznych danych i swoją decyzję wydał po wielogodzinnych analizach, a ja powiem, że spadnie, bo np. spojrzałem na wykres i "może mi się tak wydawać". I, co ciekawe, prawdopodobieństwo racji jest tylko niewiele wyższe w opinii eksperta. Tymczasem nadejdzie nowy dzień i rynek szybko może wszystko zweryfikować i opinia eksperta może być świstkiem nic nieznaczącego papierku, bo np. w analizie spółki ekspert nie przewidział, że klient spółki nie zapłaci jej, co spowoduje brak płynności finansowej i np. jakieś problemy. Samo życie. Eksperci są oderwani od rzeczywistości, bo żyją tylko mając nos w papierkach. Tymczasem amator może mieć zupełnie inne spojrzenie na niektóre sprawy. I to jest właśnie piękne, co powoduje, że chcemy być na giełdzie, że tego zwyczajnie potrzebujemy. Bo nigdzie nie jest napisane, że jesteśmy, jako amatorzy, skazani na porażkę.
Trochę przydługi ten elaborat. Poruszyłem przy okazji kilka innych kwestii, które wplotły mi się w treść głównego wątku. Wybaczcie. Podejrzewam jednak, że i tak niewielu osobom będzie chciało się go czytać, ale miałem potrzebę napisać i to też uczyniłem.
Bardzo fajny artykuł. Oczywiście nie jest w nim zawarte żadne "novum", ale mimo wszystko zmusza do autorefleksji. Odnośnie z góry założonej straty - popieram! Lepiej wyjść z inwestycji z małą stratą niż tkwić tam na "wieki". Oczywiście może okazać się, że "wybiło" nas zbyt wcześnie i trend powraca na "właściwe tory", ale ile znamy przypadków kiedy nie powrócił? Lepiej dmuchać na zimne, przecież nikt nie powiedział, że nie można z powrotem zakupić pakietu akcji. W sytuacji tej ponosimy podwójne koszty transakcji, ale lepsze to niż pewna strata (patrz: KOV czy Petrolinvest).
OdpowiedzUsuńTrudno wymyślić coś nowego, ponieważ większość z nas wie o co chodzi :). Niemniej jednak wychodzę z założenia, że lepiej umieć się przyznać przed samym sobą, że robi się błędy i jakimi emocjami się kieruję, aniżeli robić dobrą minę do złej gry. Bo jaki jest sens trzymać spadające akcje, jeśli zwyczajnie pieniądze nam uciekają? Lepiej szukać nowych okazji.
Usuń