Ostatnio podjąłem tutaj temat uczucia dyskomfortu, jaki pojawia się podczas odpałów kursów na niektórych spółkach, jak np. Colianie. Dzisiaj kolejny temat: uczucie, jakie pojawia się, gdy spółki notują historyczne szczyty. A jest o czym mówić, ponieważ w swoim portfelu posiadam aż trzy takie spółki: DBC, PZU oraz AMC.
Tak jak pisałem w poprzednim poście, piszę na temat własnych odczuć. Dlatego też, jeśli ktokolwiek czuje inaczej lub się ze mną nie zgadza, ma do tego pełne prawo.
Jest wysoko, może zacząć spadać
Jeśli o mnie chodzi, to po głowie chodzi mi myśl, że skoro poszło już tak wysoko, to w każdej chwili może się wszystko zmienić i nagle zacznie spadać. Czy jednak jest to poprawne myślenie? Myślę, że nie do końca. Jest to jedynie strach przed nowym, nieznanym. Dlaczego?
Popatrzymy bowiem na to z innej perspektywy. Skoro rośnie, to znaczy, że kondycja firmy jest dobra, konikunktura jest niezła i właściwie wszystko wokół wpływa na to, by dalej rosło. A przykładem niech będzie LPP (choć to jest nienajlepszy przykład, ponieważ tam dodatkowo w grę wchodzi gigantyczna cena, w porównaniu do innych spółek, co też może być barierą psychologiczną dla większości z inwestorów). Ale możmy wiele innych spółek na historycznych maksimach znaleźć, które to - po pokonaniu wszelkich technicznych oporów - fruną sobie na północ, aż miło.
Jest wysoko, dlaczego ma nagle spadać?
Druga sprawa, skoro zaszło tak wysoko, to dlaczego ma nagle spadać? Dlatego, że zaszło już wysoko? Przecież to nie jest żaden argument. Nie bez powodu mądre głowy mówią, że cena zawsze może być jeszcze wyższa lub niższa (zależnie od trendu). Dopóki jest popyt, cena będzie rosła. A dlaczego inwestorzy kupują akcje danej spółki? Bo twierdzą, że jest dobra i chcą na nie niej zarobić. A skoro jest dobra i rośnie, to powinna dalej rosnąć, chyba, że zdarzy się coś, co przeszkodzi dalszym wzrostom (np. słabe wyniki, kataklizmy, itp.).
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię. Posiadając jakieś akcje zastanawiamy się częściej nie "czy spadnie", tylko "kiedy spadnie". Bo to, że spadnie, to pewne. W głowie pojawia się myśl, że "za bardzo urosło".
Teoretycznie zatem historyczne szczyty powinny być dobrą wiadomością i powinny raczej dawać poczucie komfortu, a nie dyskomfortu. Polak, a już zwłaszcza inwestor jest jednak człowiekiem, który jest sceptyczny w stosunku do wielu rzeczy. Również jako osoba prowadząca działalność gospodarczą, wolę próbować przewidywać problemy, aniżeli popadać w hurra optymizm po jakichś drobnych sukcesach. Dlatego też nie cieszę się za bardzo tym, co osiągam (nie na tyle, by oznajmiać wszem i wobec, jaki to jestem zajebisty), a raczej staram się trzeźwo patrzeć na to, co może być w przyszłości (i to na wielu płaszczyznach) i podnoszę sobie poprzeczkę. I to chyba jest też dowód na to, że większość inwestorów i biznesmenów chyba nie jest w pełni szczęśliwa (lub nie okazuje tego). Ciągły stres, dążenie do doskonałości, podwyższanie sobie poprzeczki, szukanie nowych celów i wyzwań skutecznie gaszą optymizm, którym moglibyśmy dzielić się z innymi po osiągnięciu pewnego poziomu.
Jak się cieszyć?
Nie chciałbym jednak tutaj mówić, że jestem ponurakiem i nie umiem się cieszyć z sukcesów. Umiem, ale o wiele większą przyjemność sprawia mi np. wygranie partii szachowej, które są dla mnie wielką pasją, zwycięstwo drużyny, której kibicuję, czy możliwość nauczenia mojego dziecka czegokolwiek, aniżeli radość z zarobienia paru złotych na giełdzie czy w pracy. Praca to praca, a życie poza pracą to zupełnie co innego. I myślę, że warto próbować oddzielić swoje życie zawodowe od prywatnego, na ile jest to możliwe, choć wiem, że jest to praktycznie nie do zrealizowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz